Drugiego dnia postanowiliśmy odwiedzić drugą stronę wodospadów – część brazylijską. Ponieważ trzeba było przekroczyć granicę między Argentyną a Brazylią, uznaliśmy, że lepiej będzie nie jechać naszym wypożyczonym autem. Zamiast tego poprosiliśmy właściciela Airbnb, w którym się zatrzymaliśmy, o pomoc w zorganizowaniu przejazdu. I tak trafił nam się sympatyczny taksówkarz, który nie tylko zawiózł nas do granicy, ale też przeprowadził przez całą procedurę, pomagając z dokumentami i kontrolą paszportową. Wszystko poszło sprawnie i bez stresu, a co najważniejsze – kierowca zaczekał na nas do samego końca, by potem odwieźć nas z powrotem do hotelu.
W drodze do parku Chris powiedział, że się źle czuje. W pewnym momencie poprosił kierowcę, żeby się zatrzymał. Ten od razu z zupełną powagą, odparł: “Ale tutaj nie ma niczego do sfotografowania!” Sytuacja wyglądała dosyć zabawnie, mimo że wcale nie była wesoła. Było mi go wtedy bardzo żal widać było, że się męczy, ale mimo złego samopoczucia dzielnie dotrwał do końca dnia.
Po dotarciu do parku pierwsze kroki skierowaliśmy na plac, z którego odbywały się loty helikopterem nad wodospadami. Kupiliśmy bilety, zajęliśmy miejsca w helikopterze i chwilę później nasz dzień zaczął się od dosłownego lotu nad ziemią.
Widok z góry był absolutnie niesamowity. Z tej perspektywy wodospady wyglądały jak olbrzymi wąż wody wijący się przez dżunglę. Widać było ogrom całego kompleksu, setki kaskad spadających z potężną siłą i białą mgłą unoszącą się wysoko nad rzeką.
Najbardziej zapierała dech w piersiach Gardziel Diabła (Garganta del Diablo) – największa i najbardziej widowiskowa część parku. Podczas naszego pobytu kładka prowadząca do Gardzieli była zamknięta z powodu zbyt wysokiego poziomu wody, więc ten lot był dla nas wyjątkową szansą, by zobaczyć to miejsce w pełnej okazałości.
Po locie zaczęliśmy zwiedzanie brazylijskiej części parku i od razu poczuliśmy różnicę. Strona brazylijska jest spokojniejsza, bardziej panoramiczna. Zamiast chodzić pośród kaskad, jak po stronie argentyńskiej, tutaj patrzy się na wodospady z dystansu. Po stronie argentyńskiej czuje się siłę i bliskość wody, po stronie brazylijskiej z każdego punktu widokowego można podziwiać ogrom całego kompleksu.
Pogoda od rana było nieco inna niż poprzedniego dnia. Choć temperatura była przyjemna to niebo pozostawało zachmurzone. Podczas lotu nie padało, a wiatr był na tyle łagodny, że wszystko odbyło się bez problemu. Dopiero później, gdy wsiedliśmy do autobusów wahadłowych, które kursują po terenie parku, pogoda zaczęła się pogarszać.
Najpierw kilka kropel, potem lekka mżawka, aż w końcu deszcz. Założyliśmy więc jednorazowe płaszcze plastikowe, które w teorii miały nas chronić, ale w praktyce nie zdały egzaminu.
Mimo wszystko deszcz miał swój urok. Dodał krajobrazowi dramatyzmu, a parku spokoju. Tego dnia zrobiłam sporo zdjęć, korzystając z podręcznego statywu i długiego czasu naświetlania. Dzięki temu woda wygląda jak miękki welon spływający po skałach.