Wodospady Iguazu – spotkanie z potęgą natury

Po kilku dniach spędzonych w Buenos Aires przyszedł czas ruszyć w stronę kolejnego punktu naszej podróży po Argentynie, czyli do słynnych wodospadów Iguazu. 

W tym celu musieliśmy odbyć nasz pierwszy lot krajowy w Argentynie. Kiedy dotarliśmy na lotnisko, pełni entuzjazmu i podróżniczej energii, nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z tego, że już za chwilę poznamy prawdziwe znaczenie południowoamerykańskiego powiedzenia “tranquilo, tranquilo… wszystko w swoim czasie.”

Szybko bowiem okazało się, że coś jest nie tak. Tablica odlotów jakby zastygła w miejscu. Minęła minuta, potem druga, potem pięć, minuty zmieniały się w kwadranse, a kwadranse w godziny. Czas płynął, a my nadal siedzieliśmy, czekając na jakikolwiek komunikat. Z początku nerwowo spoglądaliśmy na zegarek, ale szybko zrozumieliśmy, że nikt inny się tym nie przejmuje. Nikt nie protestował, nikt nie zadawał pytań, wszyscy po prostu cierpliwie czekali.

Po kilku godzinach w końcu wystartowaliśmy. Lot przebiegł spokojnie, a gdy wylądowaliśmy w Iguazu, czuliśmy tylko ulgę i ekscytacje – wreszcie dotarliśmy. Szybko ruszyliśmy w stronę wypożyczalni samochodów, która zgodnie z godzinami pracy – powinna była już być dawno zamknięta…, ale na szczęście Pan, który tam pracował, domyślił się, że coś jest nie tak i został specjalnie dla nas, żebyśmy mogli bez stresu odebrać auto, które mieliśmy zarezerwowane.

Następnego dnia, po przespanej nocy zaczęliśmy szykować się do odwiedzin parku. I wtedy – jak na ironię – dostaliśmy e-mail z informacją, że nasz kolejny lot, z Iguazu do następnego miejsca został anulowany. Bez żadnego wyjaśnienia, bez propozycji rozwiązania – po prostu suchy komunikat: “lot został odwołany.”

Zaczęło się więc dzwonienie, szukanie alternatyw, sprawdzanie połączeń. Nie było to łatwe, bo kontakt z liniami lotniczymi w Ameryce Południowej wymaga cierpliwości i sporo szczęścia, ale po kilku próbach udało się nam zorganizować nowy lot.

Po wszystkich przygodach lotniczych nadszedł wreszcie moment, na który czekaliśmy z niecierpliwością – dwa dni w Parku Narodowym Iguazu.

Park jest ogromny i podzielony na dwie części – argentyńską i brazylijską. Obie są zupełnie różne, dlatego postanowiliśmy poświęcić jeden dzień na każdą z nich.

Dzień pierwszy - strona argentyńska i ekstremalny rejs łodzią motorową!

Pierwszy dzień spędziliśmy po stronie argentyńskiej. Pogoda dopisała nam idealnie – niebo było błękitne, słońce przyjemnie grzało, a w powietrzu unosiła się delikatna wilgoć.

Argentyńska strona parku jest ogromna, pełna kładek, punktów widokowych i ścieżek wijących się pośród tropikalnej dżungli.

Spacerując widzieliśmy kolorowe motyle, stadko młodych szarańczaków, ostronosa rudego i kilka jaszczurek, które kręciły się wokół turystów.

Tego dnia w parku było sporo ludzi, momentami wręcz tłoczno. Czasem trudno było zrobić zdjęcie bez kogoś w kadrze, a o dłuższym czasie naświetlania zdjęć w celu efektu rozmycia można było zapomnieć, co widać też w poniższej fotorelacji – różnica między zdjęciami z pierwszego i drugiego dnia jest naprawdę wyraźna. 

 

Park Narodowy Iguazu został wpisany na listę UNESCO już w 1984 roku (argentyńska część). Strona brazylijska dołączyła do listy dwa lata później w roku 1986

Wodospady Iguazu składają się z ponad 275 oddzielnych kaskad rozciągających się na długości ponad  2.7 kilometra szerokości. Liczba ta zmienia się w zależności od pory roku i poziomu wody

Około 80% kompleksu leży po stronie argentyńskiej

Na terenie parku można spotkać dzikie zwierzęta, m.in. koati (ostronosy), kapucynki, a nawet jaguary

Nazwa Iguazu pochodzi z języka Guarani : y = woda + guasu = wielka, czyli “wielka woda”

Według legendy Guarani wodospady powstały, gdy bóg przeciął rzekę, by ukarać parę zakochanych, która przed nim uciekła

Najwyższe wodospady osiągają nawet 82 metry wysokości

Szum wody słychać już z odległości kilku kilometrów

Wodospady Iguazu powstały około 135 milionów lat temu na skałach bazaltowych

Wodospady zostały odkryte dla Europy w 1541 roku przez konkwistadora Alvar Nunez Cabeza de Vaca

Po zwiedzeniu parku zdecydowaliśmy się na coś absolutnie wyjątkowego – rejs łodzią motorową pod same wodospady. 

Na miejsce startu przewieziono nas busem wahadłowym przez dżunglę. Droga wiodła wśród gęstych drzew tropikalnej roślinności. Po krótkim spacerze dotarliśmy do miejsca, gdzie założyliśmy kamizelki ratunkowe, schowaliśmy wszystko, co mogłoby zmoknąć i wsiedliśmy do łodzi. Silnik ruszył, a łódź zaczęła nabierać coraz to większej prędkości. Woda pryskała z każdej strony. Po chwili huk wodospadów zrobił się jeszcze głośniejszy a zanim się zorientowaliśmy byliśmy już pod samym wodospadem!

Ogromna masa wody spadła tuż obok nas z taką siłą, że w sekundę byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Nasz śmiech mieszał się z krzykiem. Wyglądaliśmy jak po kąpieli w ubraniach, ale nikt nie żałował ani jednej kropli. To było szalone, dzikie i absolutnie fantastyczne.

 

Po stronie argentyńskiej można dopłynąć motorówką niemal pod samą kaskadę – emocje gwarantowane!

Dzień drugi - strona brazylijska i lot helikopterem nad Iguazu!

Drugiego dnia postanowiliśmy odwiedzić drugą stronę wodospadów – część brazylijską. Ponieważ trzeba było przekroczyć granicę między Argentyną a Brazylią, uznaliśmy, że lepiej będzie nie jechać naszym wypożyczonym autem. Zamiast tego poprosiliśmy właściciela Airbnb, w którym się zatrzymaliśmy, o pomoc w zorganizowaniu przejazdu. I tak trafił nam się sympatyczny taksówkarz, który nie tylko zawiózł nas do granicy, ale też przeprowadził przez całą procedurę, pomagając z dokumentami i kontrolą paszportową. Wszystko poszło sprawnie i bez stresu, a co najważniejsze – kierowca zaczekał na nas do samego końca, by potem odwieźć nas z powrotem do hotelu. 

W drodze do parku Chris powiedział, że się źle czuje. W pewnym momencie poprosił kierowcę, żeby się zatrzymał. Ten od razu z zupełną powagą, odparł: “Ale tutaj nie ma niczego do sfotografowania!” Sytuacja wyglądała dosyć zabawnie, mimo że wcale nie była wesoła. Było mi go wtedy bardzo żal widać było, że się męczy, ale mimo złego samopoczucia dzielnie dotrwał do końca dnia.

Po dotarciu do parku pierwsze kroki skierowaliśmy na plac, z którego odbywały się loty helikopterem nad wodospadami. Kupiliśmy bilety, zajęliśmy miejsca w helikopterze i chwilę później nasz dzień zaczął się od dosłownego lotu nad ziemią.

Widok z góry był absolutnie niesamowity. Z tej perspektywy wodospady wyglądały jak olbrzymi wąż wody wijący się przez dżunglę. Widać było ogrom całego kompleksu, setki kaskad spadających z potężną siłą i białą mgłą unoszącą się wysoko nad rzeką.

Najbardziej zapierała dech w piersiach Gardziel Diabła (Garganta del Diablo) – największa i najbardziej widowiskowa część parku. Podczas naszego pobytu kładka prowadząca do Gardzieli była zamknięta z powodu zbyt wysokiego poziomu wody, więc ten lot był dla nas wyjątkową szansą, by zobaczyć to miejsce w pełnej okazałości.

Po locie zaczęliśmy zwiedzanie brazylijskiej części parku i od razu poczuliśmy różnicę. Strona brazylijska jest spokojniejsza, bardziej panoramiczna. Zamiast chodzić pośród kaskad, jak po stronie argentyńskiej, tutaj patrzy się na wodospady z dystansu. Po stronie argentyńskiej czuje się siłę i bliskość wody, po stronie brazylijskiej z każdego punktu widokowego można podziwiać ogrom całego kompleksu.

Pogoda od rana było nieco inna niż poprzedniego dnia. Choć temperatura była przyjemna to niebo pozostawało zachmurzone. Podczas lotu nie padało, a wiatr był na tyle łagodny, że wszystko odbyło się bez problemu. Dopiero później, gdy wsiedliśmy do autobusów wahadłowych, które kursują po terenie parku, pogoda zaczęła się pogarszać.

Najpierw kilka kropel, potem lekka mżawka, aż w końcu deszcz. Założyliśmy więc jednorazowe płaszcze plastikowe, które w teorii miały nas chronić, ale w praktyce nie zdały egzaminu.

Mimo wszystko deszcz miał swój urok. Dodał krajobrazowi dramatyzmu, a parku spokoju. Tego dnia zrobiłam sporo zdjęć, korzystając z podręcznego statywu i długiego czasu naświetlania. Dzięki temu woda wygląda jak miękki welon spływający po skałach.

Po stronie brazylijskiej można zobaczyć wodospady z lotu ptaka – tylko stąd startują helikoptery

Brazylijska część to zaledwie 20% całego kompleksu, ale to właśnie stąd rozpościera się najbardziej spektakularny panoramiczny widok na wodospady

Kolor wody w wodospadach Iguazu zmienia się w zależności od pory roku i ilości opadów. Po intensywnych deszczach woda staje się brązowo -rdzawa, ponieważ niesie ze sobą ogromne ilości mułu, gliny i osadów z górnych partii rzeki Iguazu

Wodospady były tłem dla wielu filmów – m.in. do scen w “Indiana Jones”

W 2011 roku wodospady Iguazu zostały ogłoszone jednym z “Nowych 7 cudów Natury”

Spacer po kładce

Średnio przez Iguazu przepływa ponad 1,5 miliona litrów wody na sekundę, a w czasie powodzi nawet kilkanaście razy więcej. To liczby, które brzmią abstrakcyjnie, dopóki nie znajdziesz się w samym środku tego żywiołu! 

Kładka po stronie brazylijskiej prowadzi tak blisko wodospadów, że człowiek nie tylko je widzi, ale też naprawdę czuje! Krople wody uderzają z każdej strony, a huk wodospadów jest tak potężny, że nie słychać własnych myśli.

Na kładkę prowadzącą niemal w sam środek wodospadów poszłam sama, Chris nadal czuł się słabo, więc został z tyłu. Szłam powoli, krok za krokiem, czując pod stopami drżenie. Z każdej strony biła woda, a wiatr rozrzucał krople tak, że po chwili byłam całkowicie mokra. To było niesamowite uczucie, trochę strachu, ale przede wszystkim mnóstwo zachwytu.

Szczęście w podróży

Kilka dni później, kiedy byliśmy już w El Calafate, dowiedzieliśmy się z radia, jak bardzo dopisało nam szczęście. 30 października 2023 roku w Iguazu spadła rekordowa ilość deszczu – przepływ wody wzrósł aż 16 razy i cały park musiał zostać tymczasowo zamknięty. Gdyby nasza podróż odbyła się zaledwie trochę później, moglibyśmy w ogóle nie zobaczyć tego miejsca. To uświadomiło nam, jak wyjątkowe były te dwa dni!

Dziękuję za uwagę, pozdrawiam i zapraszam na kolejny wpis.

Agnieszka

Laat een reactie achter

Je e-mailadres wordt niet gepubliceerd. Vereiste velden zijn gemarkeerd met *